Stanisława najstarsza w okolicy
Historyk zawsze spóźnia. I nie ma już na tym świecie tych, którzy mogliby dużo opowiedzieć. Nasz scenariusz jest prosty. Ludzie ze wsi wskażą tego, który najwięcej ma do opowiedzenia o dawnych czasach, codziennym życiu, zwyczajach, legendach, wojnach…
Kruszewo. Przed posesją, wzdłuż drogi, są ułożone polne kamienie, tworząc ukwiecony skalniak. Trawa na podwórzu jest równo wykoszona, studnia zadaszona… Kwitną tulipany, żonkile, zielenią się konwalie. Wokół domu rosną drzewa owocowe. Najstarsza jest ponad półwieczna mirabelka. Jej rówieśnikiem jest krzew bzu- objaśnia pani Stanisława Zagórska, z domu Sokół. Rodowita kruszewianka. – No i ja najstarsza w całej okolicy. Rocznik 1926- dodaje z dumą. Starannie uczesana, starannie też ubrana. Krząta się po podwórzu. Jeszcze za chłodno, aby usiąść na ławce pod drzewkiem. Pani Stanisława zaprasza nas do domu. Zbudowany tuż po wojnie. Jej mąż sam go stawiał. Dobrze oszalowany, pomalowany. W środku też schludnie. I ciepło. Bo pani Stanisława lubi ogrzać się przy kaflowym piecu. Lubi też kwiaty. Dlatego na okiennym parapecie pysznią się bujne pelargonie i fiołki. Gospodyni pije mocną kawę. Dla nas za mocną. Siadamy w kuchni przy stole. Gotowi do robienia notatek.
Na robotach w Reichu
W 1939 roku była nastolatką. Jednak pamięta ten upalny wrzesień. – Wszyscy uciekliśmy ze wsi w zarośla nad rzeką- opowiada pani Stanisława. Przyszli Niemcy. Któregoś dnia wracałam znad rzeki. Przed naszym domem siedziała na ławce moja siostra. Obok siedział niemiecki żołnierz. Poczęstował ją tabliczką czekolady. I mnie też poczęstował czekoladą- wspomina kobieta. Wkrótce Niemcy odeszli, a przyszli Sowieci.
– Miałam 18 lat, gdy dostałam wezwanie z Arbeitsamtu- mówi pani Stanisława- Kazali stawić się na stacji kolejowej w Białymstoku. Wezwanie dostała też Monika Krysiewicz z Kruszewa. Wagony były przepełnione młodymi ludźmi. Jechaliśmy cały dzień, aż pod Królewiec. Mnie zakwaterowali we wsi Fischhausen koło Królewca. Drewniane baraki, drewniane prycze, a w każdej sali po 18 dziewcząt. Było ciasno i duszno. Skierowano nas do pracy w fabryce amunicji. Praca była na trzy zmiany. Pakowałyśmy granaty. Dziewczyny były ustawione w długim szeregi i podawały te granaty sobie nawzajem. Aż do wagonów towarowych stojących na bocznicy.
Kobieta przymyka oczy, jakby szukała w pamięci obrazów z dalekiej przeszłości. – Jedzenie dawali marne- snuje opowieść- Rano dwie kromki czarnego chleba i malutka porcja margaryny. Do tego czarna kawa. Na obiad gotowane ziemniaki w mundurkach. Polane sosem, czyli wodą z mąką.
Na szczęście nastoletnia Stanisława nie czuła się osamotniona. Razem z nią była Regina Krysiewicz z Kruszewa.
Na robotach była tylko dziewięć miesięcy. Potem pod Królewiec podszedł front, więc Niemcy załadowali robotnice przymusowe na statki. Było też wielu rannych żołnierzy Wehrmachtu. Stanisława trafiła aż do Danii. Została przydzielona do gospodarstwa, którym zarządzała samotna Dunka. Stanisława szykowała i podawała posiłki, zaś druga Polka zajmowała się sprzątaniem dużego domu. Nasza rozmówczyni dobrze wspomina pobyt w dalekim skandynawskim kraju. Z pudełka wyjmuje nieco podniszczone zdjęcie. Jest na nim młody, uśmiechnięty mężczyzna.- To Duńczyk- tłumaczy gospodyni.
Do Polski wróciła w 1945 roku. Znowu płynęła statkiem. Potem z Gdyni do Białegostoku podróżowała koleją. Najtrudniej było dostać się do rodzinnego Kruszewa, gdyż miała ze sobą kilka pudeł bagażu. – Miałam szczęście- wspomina kobieta- Trafiłam w Białymstoku na dzień targowy i znajomego z Kruszewa. Odwiózł mnie furmanką przed sam dom. Wkrótce została żoną Eugeniusza Zagórskiego z Kruszewa. Mąż znał się dobrze na stolarce. Dom sam postawił.- Umiał też budować łódki- mówi pani Stanisława- Teraz we wsi nikt już nie potrafi budować łódek- dodaje kobieta. Na dodatek pięknie grał na mandolinie. Nieraz go zapraszali na wiejskie potańcówki. Najczęściej bawiono się na podwórzu u Ciereszków.- Połamałam mu kiedyś tę mandolinę- wspomina z uśmiechem kobieta- Aby siedział w domu- dodaje.
Królestwo ogórków
– Kiedy zaczęli ludzie uprawiać ogórki? Tego nie pamiętam- mówi gospodyni- Ale na pewno już to się kończy. Jeszcze w moim dzieciństwie na polach rosły ogórki, pomidory i kapusta. Ludzie wozili je na targ do Białegostoku, Tykocina i Sokół. Po wojnie „Witamina” miała w Kruszewie punkt skupu. Roboty przy tych warzywach było dużo. Pielenie trzy razy. Podlewać nie trzeba było, bo i jak? Pogoda decydowała o urodzaju. Ale w tamtych czasach inne były ogórki i pomidory. Odporne na pogodę i zarazę. Mieszkańcy Kruszewa mają dobre nadnarwiańskie łąki, więc hodowali krowy. Siano zwozili, gdy ziemia zamarzła. Dojazd wiódł przez miejsce zwane Baranie. Drugi wiódł drogą Na Radulach. No i jeszcze była trzecia droga- Za Górą. Za Kruszewem jest las. Nazywają go Ciercierzem.- Skąd nazwa? Nikt nie wie. Kowalem w Kruszewie był Edward Dziejma. Maszynę do szycia miała Maria Dziejma. Do niej szły sąsiadki po materiałowe przeróbki. Był też szewc.- Nie pamiętam jak on się nazywał- zamyśla się pani Stanisława- Chodził o kulach. Zboże mielili we młynie w Kurowie. – Worki z ziarnem przewozili łódkami – wyjaśnia pani Stanisława- A ile tego zboża wieźli. Tyle, co na chleb. W Kruszewie młyn Oniśki pracował krótko. Już przed wojną stał nieczynny…
Czas kończyć rozmowę, bo jesteśmy umówieni w Śliwnie i Konowałach. A szkoda. Bo pani Stanisława, chociaż z początku niezbyt chętna do rozmowa, nabrała do nas zaufania. Bo jakżeby inaczej? Wypada więc jeszcze raz zajrzeć do niej.
P.S. Mamy nadzieję, że za kilka tygodni mieszkańcy gminy Choroszcz rozpoznawać będą granatowego Opla, którym wędrujemy w poszukiwaniu historii. I w każdej wsi znajdziemy ludzi, którzy opowiedzą nam o dawnych czasach. Może dołączą do nas inni pasjonaci historii. I napiszemy historię gminy opowiedzianą przez rodowitych mieszkańców tej ziemi.
Kinga Siemieniuk, Marian Olechnowicz