Wydarzenia

Dawne i stare wzbudza we mnie ciekawość

Z Mateuszem Tymurą, reżyserem teatralnym, muzykiem, animatorem kultury, rozmawiamy o jego pasjach, o nostalgii przekutej w twórczość i o świecie, którego już nie ma.

Skąd u Ciebie zainteresowanie dawnym?

Dawne i stare już od bardzo dawna wzbudza we mnie jako w twórcy ciekawość. Na pewno wynika to z mojej historii, z czegoś, co sam nazywam czasoprzestrzenią dzieciństwa. Do siódmego roku życia wychowywałem się na wsi. Potem przeprowadziliśmy się z rodzicami do Zamościa, ale każdy wolny czas dalej spędzałem na wsi – u mojej babci, z którą byłem bardzo związany emocjonalnie. Mam wrażenie, że dorastałem w tych czasach, w tym ostatnim momencie, kiedy ta wieś była w pewnym sensie jeszcze w pierwotnym stanie – to znaczy kiedy jeszcze ludzie na wsi, mimo że żyli biednie, to byli samowystarczalni. To się już skończyło wraz z odejściem małego rolnictwa, ale ja jeszcze na szczęście liznąłem tego świata, byłem jego częścią.

Ale ciekawość i fascynacja tą rzeczywistością ciągle trwa.

Tak, większość rzeczy, którymi zajmuję się zawodowo czy hobbystycznie: czy teatralnie, czy muzycznie, jest z tą moją fascynacją dawnym związana. Ale wiecznie noszę w sobie jakiś mały smutek, że cywilizacyjnie jesteśmy tak daleko za tym światem. Już zdecydowanie za daleko, by to jeszcze kiedyś wróciło: czasy, kiedy cykl życia wyznaczała praca, ziemia i przyroda. 

Tę nostalgię przekuwasz na swoje spektakle i swoje projekty muzyczne, co z kolei sprawia, że w jakiś sposób ożywiasz to, co odeszło.

Tak, na scenie często czuję momentami swego rodzaju siłę, kiedy na przykład publika żywo reaguje na to, co się dzieje. Ale mimo wszystko wiem, że nawet przy najbardziej ekscytujących spektaklach czy koncertach to już nie jest to samo, ponieważ zwyczajnie brakuje tam kontekstu obrzędowego – jesteśmy jako społeczeństwo niejako poodcinani i już zupełnie gdzie indziej. Więc chwilowo, miejscowo i kiedy gram dla małych grup – owszem, czuję wspaniałą energię. Zawsze ktoś doceni kawałek tekstu, pieśni czy naszego wykonania, ludzie zaczynają wspólnie tańczyć i zdarzają się naprawdę wspaniałe uniesienia. Ale mimo wszystko wiem, że pewny stan już nigdy nie wróci.

Z wykształcenia jesteś reżyserem teatralnym, ale zawodowo zajmujesz się też muzyką. Do czego Ci bliżej?

Moja jedna noga jest teatralna, a druga społeczno-kulturalna. Ale oprócz nóg mam jeszcze ręce – i one są do akordeonu (śmiech). Ciężko mi wybierać, ale jednak generalnie podstawą jest dla mnie teatr, bo mieści on w sobie ogrom rzeczy – mogę tu grać, mogę opowiadać – i dlatego jest dla mnie najciekawszą formułą. To pierwotna forma sztuki, będąca niejako wypadową obrzędu i dźwięku, dlatego bardzo do mnie przemawia.

Twój spektakl „Kwiat paproci” mieszkańcy gminy Choroszcz będą mogli zobaczyć podczas Narodowego Czytania w Izbiszczach, 9 września, w plenerze, nad rzeką Narew. Warto będzie przyjść?

Warto. Ten spektakl oparty jest na baśni spisanej przez Kraszewskiego, którą teoretycznie każdy kojarzy, ale rzadko kto pamięta. A to opowieść bazująca na autentycznych wierzeniach, niezwykle głęboka, wręcz wstrząsająca, jeśli chodzi o głębię świata, jego bogactwo czy fantazyjną przestrzeń. Jest też niesamowicie pojemna wizualnie, dlatego mimo że w mojej pierwotnej wizji kwiat paproci miał być tu tylko elementem, to skończyło się na bardzo mocnej teatralizacji. Dla mnie najciekawsze jest to, że ta historia funkcjonuje jak baśń pełnokrwista – to znaczy jest odbierana zarówno przez dzieci, jak i przez dorosłych, zaprzeczając łatce, że bajki są tylko dla najmłodszych. „Kwiat paproci” to dla mnie uniwersalna przypowieść, którą – mam nadzieję – udaje się nam pokazywać bez upiększania i infantylizowania.

Muzycznie z kolei będzie Cię można posłuchać 3 września na Dniu Ogórka w Kruszewie, gdzie zagrasz z Kapelą Batareja. Jak się zaczęła Twoja przygoda z muzyką tradycyjną?

Dawno temu grałem na pianinie, ale potem na bardzo długo odstawiłem muzykę. Gdzieś na studiach pojawił mi się w głowie pomysł, żeby kupić akordeon. Najpierw była harmoszka w jakimś strasznie opłakanym stanie, potem kolejne instrumenty, aż w pewnym momencie, za pieniądze ze spektaklu, kupiłem akordeon z prawdziwego zdarzenia. Zbyszek (Rusiłowicz, muzyk m.in. Kapeli Batareja – przyp. red.) mniej więcej w tym samym czasie zamienił swój saksofon na cymbały. Obaj byliśmy już po pierwszym osłuchaniu się z muzyką tradycyjną. Pamiętam na przykład, kiedy usłyszeliśmy, jak gra Kompania Janusza Prusinowskiego – zwaliło nas to z nóg. Zaczęliśmy ze Zbyszkiem coś próbować i tak powstała Kapela Batareja, którą dziś tworzą jeszcze Julita Charytoniuk na wokalu i bębenkach oraz Magda Dąbrowska, która gra na skrzypcach i prowadzi podczas naszych koncertów animacje taneczne.

Jak zachęcisz ludzi, żeby przyszli Was posłuchać?

Fryzjerka, do której kiedyś chodziłem, po złym ścięciu mówiła, że „zawsze to inaczej” (śmiech). My tak właśnie gramy – inaczej.  Batareja to naprawdę duża dawka energii. Jeśli tylko masz odrobinę ochoty i odwagi, żeby wyjść na parkiet, będzie ona przez nas dobrze spożytkowana. Dajemy szansę i tym, którzy umieją tańczyć, i tym, którzy w ogóle tego nie potrafią. Ale można też po prostu stać i nas słuchać. Serdecznie zapraszamy!

Dziękujemy za rozmowę.

fot. Joanna Krukowska